Wtorek, 16 kwietnia 2024 r.

język:

relacje live

   Wybrany news

22.07.2011 02:29 Rycerz z Maracay

 Żaden z nich zapewne się nie spodziewał, że skończy się tak wspaniale. Choć zapowiadali walkę do upadłego, nikt nie przypuszczał, że stawką będzie nie tylko ich honor. Wenezuelscy piłkarze przechodzą samych siebie, osiągając rekordowy wynik w historii ich występów na Copa America. Na ich czele stoi pomocnik, który każdym kolejnym spotkaniem zdaje się potwierdzać, że to właśnie on uchodzi za najlepszego piłkarza w historii kraju Hugo Chaveza – Juan Fernando Arango. Ktoś może powiedzieć, że to tylko trybik, że sukces kadry nie może zostać przypisany jednemu zawodnikowi, że bramki strzelali inni zawodnicy – i ten ktoś ma oczywiście rację. Arango swoją rolę na argentyńskich boiskach spełnia bowiem w stu procentach – jest doskonałym łącznikiem pomiędzy defensywą, a ofensywą tej drużyny. Swoim doświadczeniem zapewnia spokój i opanowanie, a doskonałym potwierdzeniem jego zasług dla gry Wenezueli jest opaska, widniejąca na jego ramieniu. I choć po turnieju ofertami zasypani zostaną Cesar Gonzalez, Rincon, Rondon czy Vizcarrondo, on w spokoju powróci do Gladbach i zacznie przygotowania do nowego sezonu. On skosztował już wielkiego futbolu, zdobywając bramki na największych stadionach Hiszpanii i Niemiec. Odgrywa w reprezentacji rolę książkowego Atosa, służy radą i doświadczeniem, swoje zdolności przywódcze demonstruje na każdym zgrupowaniu kadry narodowej za kadencji trenera Fariasa. To właśnie ten szkoleniowiec powierzył mu opaskę kapitańską, zresztą nie można mu się dziwić – to właśnie Juan Fernando Arango jest najbardziej rozpoznawalnym i prawdopodobnie najlepszym piłkarzem, jakiego kiedykolwiek wydała na świat wenezuelska ziemia. Złośliwi twierdzą, że nigdy nie grałby na tak wysokim poziomie, gdyby nie kolumbijscy rodzice. Po części to być może prawda – Wenezuela nigdy nie słynęła z przesadnego zamiłowania do futbolu, w kraju Hugo Chaveza zawsze popularniejszy był baseball, co odbijało się na liczbie reprezentantów tego kraju w europejskich klubach. Arango nie był pierwszym, ani ostatnim futbolistą z „małej Wenecji”, który zagrał w zespole ze Starego Kontynentu. Cztery lata przed jego debiutem na Majorce, do Europy przybył pomocnik Gabriel Urdaneta, który przez ponad pół dekady grał w szwajcarskich przeciętniakach. Na przełomie wieków nieudany sezon w hiszpańskiej Cordobie spędził także napastnik Ruberth Moran. Arango miał zmienić postrzeganie wenezuelskiej piłki jako południowoamerykańskiego, futbolowego zaścianka. I pośrednio mu się to udało. Renomę wyrobił sobie, jak wielu zresztą piłkarzy pochodzących z krajów obu Ameryk, notując coraz to lepsze występy w lidze meksykańskiej. Wcześniej wyróżniał się grą w swojej narodowej lidze, debiut na poziomie drugoligowym zaliczył w wieku 17 lat, zaś w pierwszej lidze – dwa lata później. W 2000 roku został zawodnikiem Monterrey, gdzie trafił na prośbę ówczesnego szkoleniowca klubu, Benito Floro, znanego również z pracy w lidze hiszpańskiej (między innymi z Realem Madryt). Nie udało mu się wygrać żadnego trofeum, zdobył jednak uznanie na rynku transferowym świetnym przeglądem pola, doskonałymi podaniami i kluczowymi asystami. Wystarczył sezon, by Juan trafił do o wiele więcej znaczącego w Meksyku zespołu – Pachuca FC. Wenezuelczyk objawił tutaj jeszcze jeden swój talent – strzelecki, zadebiutował też w rozgrywkach Ligi Mistrzów CONCACAF, gdzie zdobył pierwszego w swojej karierze hat-tricka. W przeciągu krótkiej, półtorarocznej przygody z tym klubem Arango trafił do siatki rywala 20 razy, co jak na ofensywnego pomocnika nie jest najgorszym rezultatem. Sezon 2003/04 spędził w Puebli – i jak się okazało były to jego ostatnie spotkania na kontynencie amerykańskim. Od 2004 roku czarował już w Hiszpanii, na wspomnianej Majorce, grając w barwach miejscowej, pierwszoligowej drużyny. Słów „czarował” tudzież „zachwycał” wcale nie możemy uznawać za nadużycia, wszak już w swoim drugim sezonie gry dla hiszpańskiego klubu był najlepszym strzelcem drużyny z jedenastoma bramkami na koncie. Zajął też trzecie miejsce w plebiscycie na najlepszego piłkarza z krajów latynoamerykańskich występujących w La Liga, ulegając między innymi słynnemu Pablo Aimarowi. Błyskawicznie zdobył ogromną popularność w swojej ojczyźnie, stając się sportowcem rozpoznawalnym na równi z czołowymi baseballistami wenezuelskimi. Zyskiwał różne przydomki, od najprostszego, a jednocześnie najbardziej chwytliwego „Arangol” po „Karaibski huragan”, jak ochrzciły go latynoskie media. Jeden z tamtejszych piosenkarzy, Victor Munoz, zaśpiewał nawet pieśń, dedykowaną jego wspaniałej technice. Ale nic w tym dziwnego – jeśli strzela się TAKIE bramki… <iframe width="480" height="390" src="http://www.youtube.com/embed/kTUXQe6lRJ0" frameborder="0" allowfullscreen></iframe> Gwiazda Arango świeciła w pełni, a działacze Mallorci przegapili najlepszy moment na jego sprzedaż. Po dwóch-trzech latach jego gry w Hiszpanii zgłaszali się po niego dyrektorzy najlepszych klubów Europy, z takimi tuzami jak Arsenal czy Liverpool na czele. Wydawało się, że hiszpański zespół może zażyczyć sobie za niego sumę co najmniej kilkunastu milionów euro, a każda drużyna chętna na jego kupno musiała po prostu taką kwotę zapłacić! Taka bowiem była rynkowa cena Wenezuelczyka, niestety spadająca wraz z wiekiem i coraz krótszym czasem, jaki pozostawał do końca jego kontraktu. Ostatecznie osiągnęła ona pułap trzech milionów euro, za które Arango przeniósł się do Borussi Mönchengladbach, podpisując trzyletni kontrakt. Początki Juana w klubie wyglądały naprawdę dobrze – choć w pierwszym sezonie zdobył ledwie dwa gole, to jednak wyróżniał się największą liczbą asyst spośród swoich kolegów z drużyny. Ostatni sezon rozpoczął się jednak znacznie słabiej – choć otrzymał opaskę kapitańską, otrzymywał znacznie mniej szans od trenera, Michaela Frontzecka – na dodatek sytuacja Gladbach w tabeli po rundzie jesiennej wyglądała beznadziejnie. Wszystko zmieniło się wraz z przyjściem Luciena Favre, który odmienił oblicze zespołu, ponownie zaufał umiejętnościom Arangola i zapewnił, przy czynnym udziale Wenezuelczyka, utrzymanie po ciężkich barażach z Bochum. W reprezentacji zadebiutował już w wieku 19 lat, dwa lata później strzelił swoją pierwszą bramkę w meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Świata w Korei i Japonii. Choć zaliczył cztery turnieje Copa America (a niedługo skończy grę w piątym z nich), dopiero na tym rozgrywanym w jego ojczyźnie strzelił swojego premierowego gola w tych rozgrywkach, trafiając w ćwierćfinale z Urugwajem (przegranym ostatecznie 1:4). Wszyscy eksperci potrafią jednak docenić jego rolę w znaczącej poprawie gry wenezuelskiej drużyny na podstawie ostatnich lat – to właśnie był tym punktem przełomowym, który przekonał Europę, że warto stawiać na jego rodaków. Kto wie, czy to właśnie dzięki niemu do Europy trafili Rondon, Rincon, Rosales czy Orozco, czyli przedstawiciele najnowszego, niezwykle obfitego piłkarsko pokolenia w Wenezueli. Przez większość czasu trwania jego kariery, Arango nie imały się urazy – dość powiedzieć, że w latach 2005-2008 opuścił zaledwie jeden ligowy mecz. Dłuższą przerwę miał tylko na początku swojej przygody z Majorką, gdy opuścił miesiąc treningów po fatalnym starciu z zawodnikiem Sevilli, Javim Navarro. Cała sytuacja wyglądała naprawdę źle i Wenezuelczyk miał spore szczęście, że skończyło się na dość krótkiej, zważając na okoliczności, przerwie. <iframe width="480" height="390" src="http://www.youtube.com/embed/kDtPPfotPLs" frameborder="0" allowfullscreen></iframe> Tak, Arango był przełomem. To prawdziwa ikona wenezuelskiego futbolu, fenomen społeczny, mający nawet w swojej ojczyźnie szkółkę piłkarską swojego imienia. To jedna z kolejnych jego zasług dla rozwoju piłki nożnej w tym kraju, w którym – jak już było wspomniane – nigdy futbol nie stał na pierwszym miejscu. Ma szansę zostać liderem we wszystkich reprezentacyjnych statystykach – w sobotę zaliczy zapewne swoje setne spotkanie w kadrze, a do Jose Manuela Reya brakuje mu ledwie dwunastu meczów. Jest gorszy tylko o dwa gole od najlepszego strzelca, Giancarlo Maldonado. To świadczy tylko i wyłącznie o tym, z jak świetnym zawodnikiem mamy do czynienia; myślę, że nie będzie musiał długo czekać z pomnikiem na jego cześć w centrum Caracas. <b> ADRIAN CELIŃSKI </b> Czytaj cały artykuł

źródło: weszlo.com

 

   Pozostałe newsy

04.08.2011 12:21 Barcelona z delfinami
04.08.2011 11:50 Dla Bartona odwrotu nie ma
04.08.2011 11:18 Kolejny test zaliczony
04.08.2011 11:06 Czas na rewanże w LE
04.08.2011 09:02 Pomóżmy piłkarzom!
04.08.2011 08:35 90 tysięcy euro za awans
04.08.2011 08:12 Na czarno i bez dopingu
04.08.2011 08:09 Poznański Klub Kokosa
04.08.2011 08:00 Białas: 80% szans na awans
04.08.2011 07:09 Ljuboja da awans Legii
03.08.2011 11:58 Cheyrou: Odzyskać tytuł
03.08.2011 10:50 El. LE: Twente w IV rundzie
03.08.2011 10:32 LE: Legia broni zaliczki
03.08.2011 07:47 Składy Wisły i Liteksu
03.08.2011 06:36 Nagatomo uniknie operacji
03.08.2011 03:41 Piszczek rezygnuje z kadry
03.08.2011 02:37 Dłuższa przerwa Barriosa
03.08.2011 01:30 Kontuzje w reprezentacji